Św. Józef – patron umierających

Nie tylko domniemana obecność Jezusa i Maryi przy umierającym Józefie czyni go patronem dobrej śmierci. Józef, który umarł na krótko przed zejściem Jezusa do Otchłani, mógł wcześniej ogłosić przebywającym tam zmarłym od zarania dziejów, że Mesjasz już jest blisko i ich zbawienie nadchodzi. Pandemia koronawirusa jakby na nowo przypomniała ludziom, że są śmiertelni i że śmierć może przyjść znacznie wcześniej niż by tego oczekiwali. Może więc znowu potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże ten lęk zamienić w coś pozytywnego, w nawrócenie i bycie przygotowanym na spotkanie z Bogiem.

Najpierw świadectwo
Rozpocznijmy dzisiaj od pewnego świadectwa, które ks. Adam Sikora osobiście opowiedział na spotkaniu księży diecezji przemyskiej w 1954 roku. Dotyczyło one czasów, kiedy ksiądz ten pracował jako wikariusz w parafii w Borysławiu. Był rok 1930. Pewnego wieczoru, kiedy ksiądz położył się już do łóżka i zasnął, usłyszał niespodziewanie pukanie do zamkniętej okiennicy, które stawało się coraz bardziej natarczywe. Ktoś z zewnątrz wołał do księdza: „Proszę zaraz iść do chorego, który dogorywa w bloku przy ul. Sobieskiego nr 50 na drugim piętrze”. Ksiądz oczywiście wstał i wyszedł, aby sprawdzić, kto przyszedł z tym wezwaniem do chorego, ale nikogo już tam nie było, więc powrócił do mieszkania i położył się do łóżka. Jednak po jakimś czasie ponownie usłyszał pukanie i natarczywe wołanie, aby udał się do chorego. Wyszedł więc znowu na ganek, ale nikogo nie zobaczył. Różne myśli zaczęły mu przychodzić do głowy, w tym i ta, że może to jakaś prowokacja, a może nawet jacyś Ukraińcy chcą go po prostu nocą wywabić z domu i zamordować. Pamiętajmy, że jest rok 1930. Wrócił więc do łóżka, ale pozostał w ubraniu. Po chwili, mimo zamkniętych drzwi, do mieszkania wszedł, tym razem bez pukania, starszy mężczyzna, zbliżył się do łóżka i dosłownie wyrzucił z niego księdza i nakazał surowym głosem, aby natychmiast udał się pod wskazany adres, bo mieszkający tam człowiek umiera. Następnie tajemnicza postać znikła. Ks. Adam zrozumiał chyba wówczas, że ma do czynienia ze zjawiskiem nadprzyrodzonym i postanowił mu się nie opierać. Poszedł więc do kościoła, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament i święte oleje i udał się na ul. Sobieskiego do mieszkania pod numerem 50. Kiedy oznajmił stróżowi, że został wezwany do chorego, spotkał się z wielkim zdziwieniem tego ostatniego, ponieważ nic mu nie było wiadomo, aby ktoś chorował i wysyłał po księdza. Ksiądz wytłumaczył mu, że według trzykrotnego wezwania, na drugim piętrze umiera człowiek, a wtedy stróż przypomniał sobie, że faktycznie jest tam chory lekarz, ale według jego wiedzy, był on osobą niewierzącą, nie było szans żeby wpuścił księdza. Jednak na prośbę ks. Adama zaprowadził go wreszcie na drugie piętro i wskazał mieszkanie chorego lekarza. Drzwi otworzyła jego żona i zdziwiła się, co ksiądz tu robi o tej porze, ponieważ ani ona, ani mąż o to nie prosili, bo oboje są niewierzący, więc niepotrzebnie się fatygował. Ksiądz powiedział, że wskazał mu to mieszkanie i umierającego w nim chorego jakiś starszy mężczyzna i właściwie zmusił go, aby udał się pod ten adres. Kobieta była bardzo zaskoczona, ale ostatecznie wprowadziła księdza do pokoju chorego męża. Na widok księdza chory również mocno zdziwiony zapytał, kto sprowadził do niego księdza. Kapłan opowiedział więc przebieg trzykrotnej wizyty starszego człowieka z siwą brodą, który po prostu wyrzucił go z łóżka i nakazał udać się do chorego pod wskazany adres. Lekarz po chwili zamyślenia polecił żonie, aby przyniosła obraz wiszący na ścianie w sąsiednim pokoju. Ksiądz od razu rozpoznał, że to właśnie człowiek z obrazu wezwał go do chorego. Wówczas ogromnie wzruszony lekarz opowiedział, jak to jego umierająca matka przekazała mu ten obraz św. Józefa wraz z przepisaną na kartce modlitwą do św. Józefa o szczęśliwą śmierć i nakazała mu, aby tę modlitwę odmawiał przez całe życie. I on, chociaż stracił wiarę, i podobnie jak jego żona nie wierzył w Boga, to jednak by dotrzymać słowa danego matce akurat tę modlitwę rzeczywiście odmawiał, choć bez żadnej wiary w jej skuteczność. Ale w tym momencie mężczyzna zdał sobie sprawę z niezwykłej skuteczności tej modlitwy, a jednocześnie z bezsensu swojego odrzucenia Boga. Poprosił o spowiedź i pojednanie z Bogiem. Po spowiedzi przyjął Komunię św., a także sakrament namaszczenia świętym olejem z wielką wdzięcznością dla kapłana i przede wszystkim do Świętego Józefa. Ks. Adam ledwie zdążył wyjść z mieszkania, kiedy wybiegła za nim żona lekarza z płaczem oznajmiając, że jej mąż kona. Kapłan powrócił i odmówił jeszcze modlitwy za chorego w agonii. Na prośbę żony odprawił również później katolicki pogrzeb zmarłemu lekarzowi.

Dobre umieranie jest sztuką
Powyższe świadectwo jest praktycznym i w sumie dość współczesnym potwierdzeniem tego, czego uczy nas Kościół: św. Józef jest patronem dobrej śmierci i, jak się okazuje, zasłynął w tej roli szczególnie w XVII wieku, podczas ostatniego z gwałtownych wybuchów zarazy pustoszącej Europę. W obliczu gwałtownej śmierci wielu ludzi szczerze zapragnęło pomocy do dobrego jej przyjęcia. I właśnie na tę potrzebę, jak czytamy u Louise Perrotty, odpowiedzieli jezuici, ukazując św. Józefa jako wzór dobrej śmierci, przeżywanej w bliskości Jezusa. Aby zapewnić pomoc do realizacji tego celu, założyli „Bractwo Dobrej Śmierci” i wydawali różne opracowania, jak na przykład „Sztuka dobrego umierania”, autorstwa kardynała i teologa, św. Roberta Bellarmina. O. Michael Malone tłumaczył, że przesłanie było zasadniczo jedno: życie w bliskości Jezusa – poprzez częste przyjmowanie sakramentów, modlitwę i dobre uczynki – jest „najlepszą drogą do osiągnięcia pokoju na tym świecie i wiecznej radości w świecie przyszłym”.
W naszych czasach postęp medycyny, a także nasilająca się kampania reklamowa różnych środków kosmetycznych łagodzących objawy starości robią wszystko, by odsunąć od nas jak najdalej wszelką myśl o śmierci. Jeśli już ten temat w ogóle się pojawia, to mówi się o tym, jak oswoić, zmanipulować czy nawet zaprojektować własną śmierć. David Brooks w żartobliwym artykule przepowiedział, że ten dominujący ton przybierze jeszcze na sile, kiedy pokolenie wyżu demograficznego lat 60. wejdzie w swój „optymalny czas odchodzenia”. Usłyszymy wówczas o tym, jak „przekształcić śmierć w formę autoekspresji”. Do dobrego tonu będą należały stwierdzenia typu „nie zamierzam tak po prostu umrzeć, ale skorzystam z przysługującego mi prawa do śmierci” i nabywanie poradników zatytułowanych na przykład: „Siedem sekretów satysfakcjonującego umierania”.
Ze śmierci nie wolno żartować, ale taka postawa jedynie ukrywa czy maskuje głęboko zakorzeniony lęk przed śmiercią, który jest udziałem każdej ludzkiej istoty i być może dzisiaj jeszcze bardziej niż w poprzednich epokach potrzebna jest nam pomoc i wstawiennictwo patrona umierających. Myśleliśmy, że już nie będzie zarazy czy innej epidemii, a tymczasem jesteśmy w apogeum lęku wobec pandemii koronawirusa.

Oswoić się z własnym umieraniem
Myślę, że wszyscy wiemy dlaczego akurat św. Józef jest patronem dobrej śmierci i umierających: choć nie ma na to źródeł biblijnych, uważa się, że jego śmierci towarzyszyli Jezus i Matka Najświętsza. O. Aleksander Jacyniak napisał, że była to bardzo piękna śmierć, ale zastanawiał się, czy to wystarczy, żeby św. Józef był patronem dobrej śmierci. Może należy poszukać innych aspektów, które sprawiają, iż św. Józef jest bardzo słusznie czczony jako patron dobrej śmierci? I może te aspekty pomogą nam jeszcze bardziej docenić jego rolę w naszych czasach? Spróbujmy znaleźć te inne aspekty. O. Jacyniak mówi o „oswajaniu się” Józefa z nadchodzącą śmiercią w trakcie życia z dorastającym Jezusem. Bardzo możliwe, że w tym okresie fundamentalnym dla Józefa było doświadczenie zagubienia dwunastoletniego Jezusa podczas pielgrzymki do świątyni jerozolimskiej. Mógł on uświadomić sobie, że ten jego „Syn nie Syn” Jezus wchodzi w inną perspektywę swojego życia. Gdy Maryja mówi Jezusowi: ,,Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy ciebie” (Łk 2, 48), Jezus odpowiada: ,,Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2, 49). Ukazuje, że na plan pierwszy wysuwa się inny Ojciec i że Józef jako ziemski ojciec może powoli odchodzić z tego życia lub przynajmniej ze spokojem akceptować perspektywę własnej, zbliżającej się śmierci.
W odniesieniu do tego wydarzenia św. Józef może być patronem dobrej śmierci dla tych wszystkich, którzy przeżywają kryzys połowy życia i którzy czynią niesamowite wysiłki, żeby zagłuszyć, zakrzyczeć w sobie myśl o przybliżaniu się do własnej śmierci. Jeśli tak czynią, przedłużają jedynie swoją walkę, która i tak prędzej, czy później skazana jest na przegraną: człowiek nie uniknie procesu przybliżania się do śmierci, nawet jeśli stara się zagłuszyć go – jak pisze o. Jacyniak – poprzez zaangażowanie w kolejne studia, poszukiwanie nowej miłości, czy też troskę o utrzymanie swego ciała w stanie niekończącej się młodości.

Jestem tylko śmiertelnym człowiekiem
Wszystko wskazuje na to, św. Józef umarł przed Jezusem, a więc po przekroczeniu granicy śmierci, poszedł jeszcze do otchłani i milionom zgromadzonych tam ludzi, począwszy od pierwszych rodziców, mógł ogłosić, że ich zbawienie już się rozpoczyna. Że Mesjasz jest już na tym świecie. Pozostało im bardzo niewiele oczekiwania. Nie traćcie nadziei. W odniesieniu do tego, zauważa
o. Jacyniak, św. Józef może być patronem dobrej śmierci dla tych wszystkich, którzy tracą nadzieję pośród dramatu przechodzenia przez tajemnicę śmierci. Przechodzenie przez tajemnicę śmierci jest czasem nowych narodzin. Jest procesem bolesnym, ale prowadzącym do życia nowego i może być czasem nowych narodzin także dla tych, którzy odchodzą z tego świata w stanie bardzo wielkiej grzeszności. W trakcie przechodzenia przez śmierć każdy człowiek uświadamia sobie, jeśli nie uczynił tego wcześniej, że nie jest Bogiem. Bóg bowiem nie umiera, a człowiek umiera. W trakcie przechodzenia przez śmierć uświadamia sobie, jak wielką iluzją było w jego życiu to wszystko, co nie służyło Bogu, jeżeli Bóg znajdzie minimum otwarcia na niego, pośród człowieczego przechodzenia przez śmierć, znajdzie sposób, żeby takiego człowieka pomimo wszystko przyciągnąć do Siebie. W tym właśnie procesie św. Józef nieustannie wspomaga wszystkich i trzeba mieć nadzieję, że pomoże także nam, w przechodzeniu przez śmierć. Bez względu na poziom naszej wiary (oby wzrastał) warto mieć blisko siebie św. Józefa.

Ks. Andrzej Antoni Klimek/opiekun.kalisz.pl